wtorek, 19 lutego 2013

Rozdzial 2

Notka miała być wczoraj, ale ktoś, Alex, mnie porwał i wstawić nie mogłam. Postanowiłam dawać notki co dwa tygodnie w poniedziałki, ale ta przez kogoś, Alex, jest we wtorek. :( Mój plan zawiódł :( I w ogóle, to dzięki za te wszystkie komentarze! Na prawdę nie spodziewałam się, że będzie ich aż tyle! O.o A teraz zapraszam do czytania, mam nadzieję, że się spodoba. :) 

 A właśnie, imię Marii, to bardziej takie Marrija niż Maria :D Tak tylko mówię, żeby nie było nieporozumień. 

~***~

Powoli weszłam do zielarni, a gdy zobaczyłam naszego profesora spuściłam głowę, by zakryć rumieniec, który wstąpił na moje policzki. Nauczyciel uśmiechnął się do mnie rozbawiony.
- Dzień dobry - mruknęłam zawstydzona i podeszłam do mojego miejsca. Minął już prawie tydzień od naszego pierwszego spotkania, a ja nadal czuję się trochę upokorzona, gdy na niego patrzę. Profesor Longbottom uważał moja pierwotną ekscytacje jego osobą za bardzo zabawną, ale według mnie to było po prostu głupie. 

~Pierwsza lekcja zielarstwa~

Szlam w podskokach do zielarni. Naszym nowym nauczycielem będzie Neville Longbottom! Był jednym z moich ulubionych bahaterów z książki, nie mogę uwierzyć że go poznam. W prawdziwym życiu!
- Emerald, uspokój się! – zaśmiała się Max – Czym ty się tak podniecasz? Nauczyciel jak każdy inny.
- Nie prawda! To jest Neville Longbottom – zaakcentowałam jego imię. Czym się tak podniecam? Pff, jakby ona miała poznać bohatera z ulubionej książki, też by się tak podniecała.
- Wiesz, jeszcze bym zrozumiała jakby był jakiś przystojny. Ale to jest Longbottom! Widziałaś go na uczcie powitalnej? – zapytała z uniesiona brwią. No tak. Neville zbyt piękny nie był. Aktor który go grał w filmach, owszem. Ale nasz profesor, był niski, pulchny i miał troszeczkę krzywą twarz. Ale mniejsza z tym… Nie ważne przecież jak ktoś wygląda, tylko kim jest. A to jest Neville Longbottom!
- Ty tego nigdy nie zrozumiesz – powiedziałam sceptycznie i znowu zaczęłam skakać. W końcu doszłyśmy do zielarni numer 6. Byłyśmy trochę spóźnione, ponieważ ktoś, Maxine, musiał pójść do łazienki, żeby sobie włoski poprawić. Większość klasy już była na miejscu. Max otworzyła drzwi i weszła do środka, a ja za nią. Gdy tylko zobaczyłam nauczyciela, przestałam panować nad sobą. Emocje całkowicie przejęły kontrolę nad moim ciałem, nie myślałam racjonalnie. Właśnie miałam bliżej poznać człowieka o którym czytałam w dzieciństwie. Podbiegłam do niego, krzycząc jego imię i go… Przytuliłam. Cala klasa zaczęła się śmiać, a zdezorientowany nauczyciel stał i zaczął się trochę jąkać. Dopiero po chwili doszło to mnie, co właśnie zrobiłam. Puściłam go i zaczęłam się rumienić. Profesor Longbottom patrzył na mnie zdziwiony, Gryfoni i Krkukoni zanosili się śmiechem, a ja, z czerwoną jak burak twarzą wycofałam się do swojego miejsca, koło Max.
- Emie… Co to miało być? – zapytała brunetka, chichocząc.
- Nie wiem – wyjąkałam. Boże, co ja zrobiłam!? Po 'kiego grzyba ja go przytuliłam!? Jak ja teraz będę mogła siedzieć spokojnie na zielarstwie?! Szkarłat z mojej twarzy nie schodził, a gdy Profesor wyczytał moje imię z listy obecności, zrobił się jeszcze bardziej intensywny. Przez całą lekcję nie odezwałam się słowem, chociaż na większość pytań znałam odpowiedz. Stałam tylko przy mojej donicy z kłaposkrzekami starając się je uspokoić. 
   
~***~

Rozmawiałam z Max i starałam się o tym nie myśleć, co było deczko trudne, zważając na śmiech mojej przyjaciółki, dotyczący moich czerwonych policzków.  Profesor Longbottom zaczął uczyć, a ja pochłaniałam każde jego słowo. Nie dlatego że to był on (chociaż muszę powiedzieć, że to było jednym z czynników), po prostu bardzo mnie interesuje zielarstwo, chociaż wolę eliksiry. 

~***~

Nie mogłam się doczekać, aż lekcje się wreszcie skończą, dzisiaj piątek, pierwszy piątek w tym roku, a to oznacza wieczorek dziewczęcy w dormitorium! Co roku tak robiłyśmy, żeby obgadać wszystkie ważne dla nas rzeczy. Czyli chłopacy, ciuchy, chłopacy, włosy, chłopacy, wakacje, chłopacy, szkoła. No i oczywiście chłopacy. Nigdy nie rozumiałam dlaczego nastolatki tak bardzo interesują się płcią przeciwną, ale to chyba po prostu coś czego nie da się zmienić. Oczywiście, nie próbuję przez to powiedzieć, że faceci nie odgrywają żadnej roli w moim życiu, po prostu sądzę, że... Sama nie wiem. Co za dużo to nie zdrowo. To nie zmieni faktu, że babski wieczór, był jednym z najlepszych wydarzeń w tygodniu.
Siedziałam na transmutacji i słuchałam mętnego głosu profesor Gillies, gdy ta opowiadała, po raz kolejny o SUMach i o tym jakie są one ważne w naszej przyszłości, jako prawowici czarodzieje. Już mi się rzygać od tego chce. Codziennie, około pięć razy, od tygodnia, słyszę dokładnie to samo. A do egzaminów został jeszcze cały rok! Ci nauczyciele powariowali, ale cóż zrobić?
- Hej Emerald, jak myślisz, ile razy jeszcze będą nam o tym mówić? - zapytała znudzona Max. 
- Właśnie miałam mówić to samo - zaśmiałam się. My chyba na serio potrafimy komunikować się telepatycznie. Ale by była frajda, gdybyśmy tak umiały. Mogłybyśmy ze sobą rozmawiać na lekcjach, a żaden nauczyciel by nie wiedział. I w tłumie, o naszych prywatnych rzeczach, a nikt by nie słyszał. A może jest taka możliwość? Nigdy się za bardzo nie interesowałam ligilimencją, może da się tak przesyłać informacje? Voldemort to robił. Przecież w ostatniej części gadał do wszystkich... No ale książka była trochę naciągana. Trzeba poczytać.
- Emie! - ocknęłam się i zobaczyłam jak Max machała mi ręką przed oczami. 
- O co chodzi? - zapytałam zdezorientowana. 
- Już koniec lekcji, możemy iść - powiedziała, kręcąc głową. Często się tak zawieszałam w myślach, powinna się już przyzwyczaić. 
- Serio? Strasznie szybko przeleciała! Co teraz mamy? - zapytałam, wstawiwszy z miejsca. Powędrowałam do wyjścia za moją przyjaciółką. 
- Przerwę. 
- Ooo! Jak fajnie! - powiedziałam. Trzeba Teddy'ego zmusić, żeby nam powiedział gdzie jest kuchnia, w pociągu mówił, że wie. Prowiant na naszą małą imprezkę się załatwi, będzie jeszcze lepiej. Gdy doszłyśmy do wielkiej sali, nasi przyjaciele jak zawsze siedzieli na końcu stołu Puchonów. Czasami żałuję, że nie jesteśmy wszyscy w jednym domu, ale jakby tak było, to by było nudno. My jesteśmy chyba jedyną grupą w szkole, z mieszanych domów i bardzo dobrze się z tym czuję. Zresztą, my możemy zawsze wchodzić do pokoju wspólnego Puchonów, a oni do nas, więc nie ma problemu. Usiadłam z jednej strony Lupina, Max z drugiej i zrobiłyśmy do niego maślane oczka. 
- Teddy... Wiesz, że my cię tak bardzo kochamy? - powiedziała brunetka. 
- Taaaaaak, bardzo - pokazałam rękami jak bardzo go kochamy, na co on się tylko zaśmiał. 
- A czego chcecie? - zapytał z uśmiechem. Zrobiłyśmy oburzone miny.
- Czy nie możemy normalnie okazywać uczuć, bez bycia oskarżanym o żerowaniu na ludziach, dla własnych zysków? - zaptyałam, a Max pokiwała głową.
- Właśnie! Czemu zawsze myślisz, że coś od ciebie chcemy? - dodała.
- Ranisz! - zakończyłam rozmowę odwracając ostentacyjnie głowę. Marc i Tulip się zaśmiali. 
- Nie no - zaprzeczył Ted - Jak nic nie chcecie, to bardzo miło. 
- A ty nas kochasz? - zapytała Max. 
- Taak... - Lupin zawahał się z odpowiedzią 
- A zaprowadzisz nas do kuchni po lekcjach? - zapytałam. Chłopak przewrócił oczami. 
- Ahh, więc o to chodzi! - powiedział - No spo... - Teddy już chciał się zgodzić, ale Marcus mu przerwał. 
- Nie, nie, czekaj! - Popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem, a on tylko wyszczerzył zęby - A co z tego będzie miał? - Westchnęłam. 
- A nie może tego zrobić bezinteresownie? Jak to robią przyjaciele - powiedziała Maxine, z naciskiem na ostatnie słowo. 
- A wy nie możecie bezinteresownie powiedzieć coś miłego? 
- Dobra wygrałeś - powiedziałam, zanim Max zdążyła się odezwać. Nie chcę żadnej kłótni, a mina dziewczyna, właśnie na to wskazywała - Teddy, co chcesz w zamian?
- A po co chcesz iść do kuchni? 
- Robimy sobie babski wieczór w naszym dormitorium - powiedziałam, uśmiechając się do niego. Marc popatrzył na niego znacząco, a Ted kiwnął głową.
- W takim razie, masz nas też wpuścić - wyszczerzył zęby i przybił piątkę z Marcusem.
- O nie nie niee! - Max pokręciła głową. Tulip i ja jej zawtórowałyśmy. 
- Nie słyszałeś, że to babski wieczór? - zapytała ruda.
- No to zaprosi się jeszcze chłopaków z Gryffindoru, i będzie normalna impreza! - powiedział Marc. 
- Chłopacy nie mogą wchodzić do dormitorium dziewczyn - powiedziałam. Nie chcę ich tam! Pierwszy piątek w roku, a oni chcą nam zabrać nasz wieczorek!
- To zrobimy u chłopaków.
- Albo u nas. 
- NIE! - krzyknęłyśmy wszystkie naraz. 
- To nie będziecie miały żarcia - zironizował Marc. Jak ja go czasami nie lubię! czemu my się w ogóle z nim przyjaźnimy?!
- Cztery lata wytrzymałyśmy, to teraz też się nam nic nie stanie! - krzyknęła Tulip i założyła ręce pod piersiami. Przez chwilę siedzieliśmy wszyscy w ciszy, aż w końcu została ona przerwana przez moje współlokatorki. 
- To jak, wiecie już jak załatwić prowiant? - zapytała Abbie. 
- Nie, bo te solidarystyczne świnie - powiedziała Max, wskazując na Marca i Teda - nie chcą nam powiedzieć!
- I chcą się wprosić na imprezę! - dodała Tulip. 
- To w czym problem? - zapytała Maria - Niech przyjdą, im więcej, tym weselej! - Czy ta dziewczyna się słyszy?! To nie ma być jakaś... Nie wiadomo jaka impreza, tylko wieczór babski! Gdzie mieliśmy gadać o babskich rzeczach! 
- Ale... Ale to jest nasz pierwszy piątkowy wieczór w tym roku! Tradycja!! - krzyknęłam
- Przecież możemy to za tydzień zrobić, nic wielkiego się nie stanie - zaśmiała się Abbie, a Juno i Marie jej przytaknęły.
- Tak! - krzyknął triumfalnie Marcus i po raz kolejny przybił piątkę z Tedem. 
- I zaproście jeszcze chłopaków z Gryffindoru - niebieskowłosy uśmiechnął się zwycięsko. No to szykuje się impreza... Nie żebym narzekała, ale moglibyśmy ją jutro zrobić, a nasz piątek zostawić w spokoju.

~***~

Tyle na dzisiaj! Wiem, że strasznie krótka, ale taka już jest. Nie mam żadnego wytłumaczenia.  Chciałam jeszcze tutaj opisać imprezkę, ale już czasu nie miałam. 
Komentujcie, proszę!!! To mi pomaga, bardzo bardzo! 
aiudhasyhdashdad
~Lexie :)

poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozdział 1

*Pięć lat później*

Stąpałam boso po ciepłym piasku, delektując się promieniami słońca które delikatnie muskały moją skórę. Chłodne fale oceanu, przyjemnie obmywały moje stopy, a do moich uszów dobiegał cichy odgłos natury. Przede mną rozciągała się ogromna plaża a obok mnie szedł wysoki, niebiesko-włosy chłopak. Spojrzałam w jego miodowe oczy. Zatrzymaliśmy się, on złapał moją dłoń. Staliśmy przez chwilę patrząc sobie w oczy. Niektórzy mówią, że one są lustrem do duszy człowieka. Mam nadzieję, że to prawda, bo w jego oczach widziałam tylko miłość i troskę, skierowane w moją stronę. Objął mnie w pasie. Przyciągnął do siebie. Zmrużyłam oczy i lekko rozchyliłam usta, gdy nagle... Zrobiło się okropnie zimno i morko. Otworzyłam oczy i pisnęłam, wywołując głośną salwę śmiechu. Zobaczyłam przed sobą roześmianą twarz brunetki, z różdżką wycelowaną w puste, lewitujące wiaderko. Głupia tradycja! Kogo to był pomysł, żeby nudzić ostatnią śpiącą osobę lodowatym wiadrem wody?! Przerwała mi takie piękny sen! I to w takim momencie! Właśnie miałam się pocałować z... Miałam się pocałować z Teddym?! Czemu Ted mi się śnił!? Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi, nigdy mi się nawet nie podobał... Ech, nieważne to tylko sen. Teraz mam ważniejsze rzeczy na głowie, trzeba na Maxie powrzeszczeć.

- Max!! - Wrzasnęłam na cały głos, próbując się wygramolić z łóżka. Niestety, klejąca się do mnie mokra pościel skutecznie mi to uniemożliwiała i dała mojej przyjaciółce czas, żeby uciec do łazienki. Gdy w końcu udało mi się odplątać z kołdry, Max była już bezpiecznie zabarykadowana w łazience, do której zaczęłam się dobijać, wykrzykując najsoczystsze przekleństwa, jakie mi przychodziły do głowy.
- Maxine, wyłaź z tej durnej łazienki, zimno mi, muszę się przebrać w suche ubrania!
- Nie wyjdę bo krzyczysz - powiedziała Max, płaczliwym głosem. Zaśmiałam się.
- Emerald! - Zagrzmiała Juno. Miała bardzo groźny ton i zawsze jak coś się działo w dormitorium, co nie powinno, Juno to naprawiała. - Przeproś ją w tym momencie! - Maria i Abbie zachichotały.
- Dobrze, mamo - powiedziałam sarkastycznie, udając skruszenie - Maxie, kochanie, przepraszam, już nie będę na ciebie krzyczeć, ale proszę cię, wyjdź już!
- No! I w ogóle, to czemu nie wysuszysz się zaklęciem? Maria na pewno jakieś zna- powiedziała Juno, grzebiąc w swojej szufladzie z bielizną. Ja zrobiłam słodkie oczka do mojej przyjaciółki, a ona tylko przewróciła oczami i wyciągnęła różdżkę, wycelowała ja we mnie i powiedziała
- Faire Secher - Poczułam jak ciepło rozlewa się po moim ciele i się do niej uśmiechnęłam. Gdy jednak zobaczyłam jak zatyka sobie usta ręką, uśmiech zeszedł mi z twarzy. Usłyszałam stłumiony śmiech współlokatorek. 
- O co wam chodzi? - Zapytałam zaniepokojona. Co mi ta małpa zrobiła!? Podeszłam wolnym krokiem do lustra. To co zobaczyłam w odbiciu było... Nawet nie znam odpowiedniego słowa... Cała moja skóra, włosy, paznokcie a nawet moje zęby... Mieniłam się wszystkimi kolorami tęczy. 
- Marie!! Coś ty mi zrobiła!? - wybuchnęłam. Ja tak przecież nie mogę się pokazać przed całą szkołą! 
- Emie, przepraszam, ja na prawdę nie wiem co się stało! Nigdy nie używałam tego zaklęcia, tylko o nim czytałam i... - zaczęła się tłumaczyć, niestety jej głos był ledwo słyszalny, przez śmiechy Juno i Abbie. 
- Co się stało? Też chcę wiedzieć! - usłyszałam donośny głos Max, dochodzący z łazienki. Wtedy dziewczyna wyszła. Gdy mnie zobaczyła, dołączyła do śmiejących się dziewczyn, a Juno wykorzystała okazje i wślizgnęła się do łazienki. 
- Juno! No wiesz co!? Ja tu marznę, a ty tak perfidnie wykorzystujesz moją nieuwagę! - Po raz kolejny krzyknęłam. Dopiero po chwili skojarzyłam że już jestem sucha i nie jest mi zimno, ale i tak było dość późno. Mieszkałyśmy w piątkę w jednym dormitorium, w piątkę dzieliłyśmy jedną łazienkę. Chociaż Max i Maria były rannymi ptaszkami i zawsze były gotowe zanim ja się jeszcze obudziłam, Juno, Abbie i ja miałyśmy około godziny na wykonanie wszystkich porannym czynności, co było nie lada wyzwaniem. Jak wreszcie dostałam się do łazienki, umyłam się i z wielka ulgą zauważyłam że tęczowa "farba" zmywa się wodą. Gdy już wszystkie byłyśmy wyszykowane, podążyłyśmy szybkim krokiem do Wielkiej Sali na śniadanie. Juno, Abbie i Maria usiadły przy naszym, Gryfońskim stole, a ja z Max dosiadłyśmy się do Puchonów.
- Hej Lupin, Guzzler - powiedziała śpiewnie Max, siadając na przeciwko chłopaków. Ja pomachałam tylko krótko ręką i od razu zajęłam się jedzeniem. Spojrzałam ukradkiem na Teda i momentalnie przypomniał mi się sen. Chłopak jest ładny. I miły. Ale nie... Nic większego do niego nie czuję i nigdy nie czułam. Jesteśmy tylko przyjaciółmi i niech tak zostanie.
- Cześć dziewczyny - powiedział Marcus - Hej, Max, nie jedz tak dużo, bo gruba będziesz - zaczął się droczyć, gdy brunetka sięgała po trzeciego tosta. Dziewczyna skwitowała to tylko cichym prychnięciem.
- A gdzie zgubiliście Tulip? - gdy tylko zadałam to pytanie, zobaczyłam burzę rudych loków zmierzających w naszą stronę, a pod lokami, drobną, bladą twarzyczkę naszej przyjaciółki.
- Właśnie idzie - powiedział Marc.
- Właśnie widzę.
- To co się głupio pytasz?
- Wtedy jeszcze nie widziałam - warknęłam. Marcus, pomimo swojego przyjacielskiego, miłego charakteru, potrafił być strasznie denerwujący. Czasami miałam ochotę trzasnąć go w ten jego głupi, napuszony łeb, ale po chwili ta ochota mijała. Na szczęście dla niego.
- Oj no Emerald, wiesz przecież, że żartuję - zaśmiał się. Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale Tulip właśnie przyszła, przerywając tym naszą dyskusję.
- Heej! - przywitała się.
- Co tak długo? - zapytałam. Dziewczyna posłała mi mordercze spojrzenie.
- Gdybyś i ty musiała się codziennie użerać z taką szopą na głowie, też byś przychodziła trochę później.
- No co ty, masz piękne włosy - dołączyła się do rozmowy Max - Sama bym chciała takie mieć.
- Jasne... Wam wystarczy rozczesać i już są gotowe... Ja jak rozczeszę... - Przerwało jej głośne chrapanie dochodzące od chłopaków. Przewróciłyśmy wszystkie oczami.
- Jak można uważać, że rozmowa o włosach, jest taka fascynująca? - zapytał Ted.
- Zwłaszcza ta sama rozmowa, od pięciu lat! - dodał Marc.
- Jeśli tak bardzo ci włosy przeszkadzają to idź do Marie, może zna jakieś zaklęcie na ujarzmienie kłaków - zaśmiał się niebiesko-włosy. 
- Nie radze - powiedziałam zanim dziewczyna jeszcze wstała i pokazałam jej paznokcie i końcówki włosów, które nadal były kolorowe. 
- O co chodzi? Ładne przecież - zdziwiła się ruda.
- Cala tak wyglądałam. Wiesz, razem ze skórą i zębami. Marie mnie suszyła - powiedziałam, wywołując salwę śmiechu wśród moich przyjaciół.
- To ja wole nie mieszać z natura i zostawić moje włosy takie jakie są - zaśmiała się i nie ruszyła się z miejsca.
- Proszę, nie zaczynajcie znowu o tych włosach i paznokciach i innych nienormalnych rzeczach! - powiedział Marcus błaganlym głosem.
- Pogadajmy o czymś fajniejszym - zaproponował Ted.
- Właśnie! Na przykład o...
- Quidditchu! - Max i Tulip dokończyły za niego chórkiem i same zaczęły imitować chrapanie. Chłopacy wyszczerzyli zęby.
- Cały czas o Quiddtchu gadacie! Jak może się wam ten temat nie znudzić? - zapytała Max. Maxine była bardzo... Niepewna co do latania. Miała ogromny lęk wysokości, nigdy nawet na mecze nie przychodziła. Jej ojciec grał w reprezentacji Angielskiej jak była mala i na jednym meczu, spadł z miotły. Na szczęście, dzięki czarom, nic strasznego mu się stało, ale dla dziewczyny było to bardzo traumatycznym przeżyciem. Od tamtej pory nigdy nie wsiadła na miotłę i nigdy nie widziała jak ktoś inny to robi.
Według Tulip, Quidditch był po prostu nudny.
A ja, chciałam w tym roku spróbować dostać się do drużyny Gryffindoru! Już w pierwszy weekend, na tablicy ogłoszeń zobaczyłam, że szukają nowych ścigających oraz bramkarza. Sądzę, że dostałabym się na pozycje ścigającej.
- Quidditch jest najlepsza gra na świecie! - powiedziałam. Każdy mugolak w tej szkole to na pewno potwierdzi
- Emerald ma racje - powiedział Marcus. On sam grał dla Puchonów. Był szukającym.
- Quidditch nigdy nie może się znudzić - dodał Teddy, który, chociaż uwielbiał ten sport, nie chciał grac w szkolnej drużynie, z niewiadomych powodów.
- Jak już jesteśmy na temacie Quidditcha, to pomyślałam ze w tym roku spróbuję dostać się do drużyny - podzieliłam się moimi zamiarami z przyjaciółmi.
- No tak! Słyszałem ze Chris jest nowym kapitanem. To największe ciacho z Gryffindoru - zaśmiał się Marcus. Chociaż to wcale nie był powód mojego zainteresowania drożyną Gryfońską, zaczerwieniłam się po same cebulki włosów. Czy ja muszę się cały czas rumienić!? Głupia krew, po co leziesz do policzków?! Chłopacy parsknęli głośno a dziewczyny zaczęli pogwizdywać.
- Emie, czemu nam nie mówiłaś, ze Chris ci się podoba? - zapytała Tulip.
- Nie podoba mi się! - postanowiłam się bronic. Niestety, to tylko sprawiło, że przestali mi całkowicie wieżyc.
- Mogę ci załatwić z nim randkę jak chcesz! - łobuzerski uśmiech wstąpił na twarz Max. Ona coś knuje!
- Nie! Max, proszę cie! Nie rób nic! - zaczęłam ją błagać. Wiem, że jak ona coś sobie ubzdura, to będzie się tego trzymała przez wieczność, ale zawsze można sprobowac. Nie chciałam się spotykać z Chrisem. Był starszym kobieciarzem. Jakbym chciała się z nim umówić, na pewno by się zgodził, a potem by mnie zostawił. Chris był takim naszym odpowiednikiem Syriusza Blacka z książek. Z blogów, bardziej pasuje. A ja wole nie być jego kolejną zabawką, którą wyrzuci jak znajdzie coś lepszego.
Max i Tulip zaczęły bawić się w swatkę, jakby to zrobić, żeby Chris mnie zaprosił na randkę, co na ta randkę ubiorę, co będę na niej robić. Jeszcze chwila i zaczną mi ślub planować! Nie będę im przeszkadzać. Przewróciłam oczami i sprawdziłam jeszcze raz mój plan lekcji. Pierwsze mam zielarstwo z Nevil... Z profesorem Longbottomem. Boże, ale będzie niezręcznie! Opierając się na łokciu, wzięłam jeszcze jednego naleśnika i próbowałam nie myśleć o ostatnim spotkaniu z nauczycielem.

czwartek, 24 stycznia 2013

Prolog

Stojąc na środku salonu z żółtawą kopertą w ręku, przez moją głowę przebiegało tysiące myśli. Pierwsza z nich: "O mój boże, o mój boże, to wszystko prawda, ja jestem czarownicą!" Ekstaza, która mnie wypełniała, niestety szybko zmieniła się w smutek. To przecież nie możliwe. To pewnie sen. Magia nie istnieje, ani Hogwart, ani Harry Potter.
- Mamo, weź mnie uszczypnij. Nie podoba mi się ten sen, jak się obudzę to będę smutna, że to wszystko nie prawda - powiedziałam wystawiając przed siebie rękę.  
- Kochanie, to nie jest sen. To prawda - Moja mama się do mnie uśmiechnęła, jednak mnie lekko uszczypnęła. Skrzywiłam twarz, ale się nie obudziłam. Nadal stałam w tym samym miejscu, trzymając swój list. Ponownie się uśmiechnęłam. Prawie uwierzyłam, ale zdrowy rozsądek znowu się odezwał. Przecież ktoś by przeszedł. Na przykład Hagrid. Pochodzę przecież od mugoli, do dzieci mugoli przychodzi jakiś nauczyciel, żeby wręczyć list i wszystko wytłumaczyć. Mi list podała mama.
- Mamo, a skąd masz ten list? - zapytałam mrużąc oczy.
- Jak byłaś w szkole, przyszedł Hagrid i się o ciebie pytał. Wręczył mi list i powiedział że wróci w weekend, jak będziesz w domu - powiedziała uśmiechając się do mnie - Nie mogę uwierzyć że to wszystko prawda. Jesteś czarownicą! - wykrzyknęła, przytulając mnie po raz kolejny. Moja mama, tak jak ja, była zagorzałą fanką serii o Harrym Potterze. Uśmiechnęłam się krzywo, nie do końca wierząc - Co jest? Nie cieszysz się? - zapytała mama, widząc moją minę. 
- No... Ale to przecież nie może być prawda. - Wtedy do głowy przyszedł mi inny, najbardziej prawdopodobny pomysł - To jest żart! Dobrze wiesz, że moim największym marzeniem było dostać list z Hogwartu i być czarownicą i żeby Harry Potter był prawdziwy i teraz to tak perfidnie wykorzystujesz dla własnej rozrywki! Nienawidzę cię! - Krzyknęłam i wbiegłam po schodach do mojego pokoju, trzaskając drzwiami.
- Emerald! - Usłyszałam jak mama woła moje imię, oraz cichy płacz dziecka z pokoju obok. Świetnie. Obudziłam Ruby. Moja trzyletnia siostra zanosiła się płaczem, a mi także po policzkach zaczęły spływać łzy. Rzuciłam się na łóżko i wtuliłam twarz w poduszkę. W ręce dalej trzymałam kopertę z listem. Drżącymi dłońmi otworzyłam ostrożnie kopertę i wyciągnęłam z niej jedną kartkę. Znałam treść na pamięć, ale każde słowo oglądałam bardzo uważnie. Było dokładnie tak jak w książce. Dokładnie tako sam list, jaki dostał Harry, z tą różnicą, że zamiast "Szanowny Panie Potter", za górze widniało "Szanowna Panno Waterstone". Siedziałam chwilę w bezruchu, a potem podarłam wszystko na drobne kawałeczki i rzuciłam na podłogę. Nie będę się odzywać do rodziców. Już nigdy! 

* * *

Obietnicy jaką sobie złożyłam, dotrzymałam. Aż przez trzy dni. Do momentu, w którym progi naszego domu przekroczył człowiek, dwa razy większy niż przeciętni ludzie. Z wyglądu nie przypominał Robbiego Coltrane'a, aktora który wdał się w jego rolę w filmach, ale był dokładnie taki, jakiego go sobie wyobrażałam, czytając książki. Prawdziwy Hagrid miał surowy wyraz twarzy; gdybym nie wiedziała kim jest, zapewne bym się przestraszyła. Jego owłosienie było o wiele bujniejsze i bardziej potargane niż te pokazane w filmach. I był ogromny! O wiele większy niż filmowy Hagrid. Zwłaszcza w porównaniu ze mną. Chociaż mam jedenaście lat, wyglądam na siedem, a olbrzymowi ledwie sięgałam do kolana. I choć nasz dom miał bardzo wysoki sufit, Hagrid musiał się schylać, by nie uderzać o niego głową.
- Emerald Waterstone, jeśli żem nie pomylił domów? - zapytał, a ja pokiwałam entuzjastycznie głową i bezgłośnie przeprosiłam rodziców, za to że im nie wierzyłam i się do niech nie odzywałam - Ja jestem Rubeus Hagrid...
- Strażnik kluczy i gajowy w Hogwarcie! - dokończyłam za niego.
- Dokładnie! - przytaknął i kontynuował - Jestem tutaj żeby ci wszystko wytłumaczyć i zabrać cię z twoja rodzina na zakupy na...
- Ulicę Pokątną - znowu weszłam mu w słowo - Ja już wszystko wiem o Hogwarcie i co potrzebuję i jak się dostać na peron i wszystko! Możemy już iść na Pokątną?
- Emerald, daj panu odpocząć - powiedziała moja mama pokazując Hagridowi gestem, żeby usiadł na kanapie - Napiłbyś się może czegoś? 
- Herbatkę? Chociaż... Coś mocniejszego, jeśli można? - zapytał z błyskiem w oku. Mój tata jest ogromnym smakoszem whiskey, więc zaproponował dwunastoletnią "Dalmore", czy coś takiego. Byłam zbyt podekscytowana, żeby słuchać jak mój tata gada o whiskey. Przebierałam niecierpliwie nogami, a moja siostra, która stała obok mnie, robiła dokładnie to samo i patrzyła na olbrzyma z mieszaniną strachu i ciekawości. On z kolei delektował się złocistym płynem i rozmawiał z moimi rodzicami, o przeliczaniu pieniędzy czarodziejów, na pieniądze mugoli. Dowiedziałam się, że Galeon kosztuje £3.46. W końcu, po czasie który wydawał się wiecznością Hagrid wstał.
- No, aleś my się tu zasiedzieli! - zagrzmiał - Trza ruszać, chyba że chcecie żeby nam wszystkie sklepy zamknęli! - Gdy tylko to powiedział pobiegłam do przedpokoju, by założyć buty, a wszyscy podążyli za mną.
- Emie, ubierz kurtkę - poleciła mama. 
- Mamo, ciepło jest... 
- Piętnaście stopni to nie ciepło, zresztą, jest marzec, pogoda się może zmienić - ze zrezygnowaniem wzięłam pierwszą kurtkę z brzegu i niedbale zarzuciłam ją sobie na ramiona. 
- Emerald! - wrzasnął Hagrid i uderzył się w czoło ogromna łapą. Podskoczyłam ze strachu - Masz swój list? - zapytał łagodnie. Ups... Poczułam że robi mi się gorąco w policzki i spuściłam głowę. 
- Ale po co mi on? Już go przeczytałam i wiem o co chodzi i...
- A listę zakupów znasz na pamięć? - zapytał. Odetchnęłam, szczęśliwa, że nie jest to aż takie ważne. Oczywiście że znam listę zakupów na pamięć!
- Tak! Znam! - Powiedziałam.
- A bilet też wyrzuciłaś? - Hagrid popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Co!? To bilet był w liście!?
- Ale... Ja... Bo... - zaczęłam się jąkać. No i co ja mam teraz zrobić? Muszę się przyznać... - Ja myślałam że to jest żart i że to nie jest na prawdę i się trochę zdenerwowałam i... Ja... Podarłam ten list. I wszystko co w nim było. Przepraszam. - Gdy to powiedziałam, sądziłam że Hagrid się zdenerwuje, będzie krzyczał albo, że powie, że nie mogę iść do Hogwartu bez biletu. Ale on się tylko zaśmiał. 
- Nie ma co przepraszać. Odkąd Rowling wydała pierwszą książkę, prawie każdy, od mugoli, tak robi. Profesor McGonagall mi zawsze każe więcej trzymać - mówiąc to, wyciągnął zza pazuchy list i mi go podał. Dokładnie taki sam jak poprzedni, tylko trochę bardziej pomięty. 
- Dziękuję! - powiedziałam z wdzięcznością. Wyszliśmy wreszcie z domu i po nieudolnej próbie wciśnięcia Hagrida do naszego samochodu, postanowiliśmy pójść pieszo do stacji pociągowej i właśnie pociągiem pojechać do Londynu.