czwartek, 24 stycznia 2013

Prolog

Stojąc na środku salonu z żółtawą kopertą w ręku, przez moją głowę przebiegało tysiące myśli. Pierwsza z nich: "O mój boże, o mój boże, to wszystko prawda, ja jestem czarownicą!" Ekstaza, która mnie wypełniała, niestety szybko zmieniła się w smutek. To przecież nie możliwe. To pewnie sen. Magia nie istnieje, ani Hogwart, ani Harry Potter.
- Mamo, weź mnie uszczypnij. Nie podoba mi się ten sen, jak się obudzę to będę smutna, że to wszystko nie prawda - powiedziałam wystawiając przed siebie rękę.  
- Kochanie, to nie jest sen. To prawda - Moja mama się do mnie uśmiechnęła, jednak mnie lekko uszczypnęła. Skrzywiłam twarz, ale się nie obudziłam. Nadal stałam w tym samym miejscu, trzymając swój list. Ponownie się uśmiechnęłam. Prawie uwierzyłam, ale zdrowy rozsądek znowu się odezwał. Przecież ktoś by przeszedł. Na przykład Hagrid. Pochodzę przecież od mugoli, do dzieci mugoli przychodzi jakiś nauczyciel, żeby wręczyć list i wszystko wytłumaczyć. Mi list podała mama.
- Mamo, a skąd masz ten list? - zapytałam mrużąc oczy.
- Jak byłaś w szkole, przyszedł Hagrid i się o ciebie pytał. Wręczył mi list i powiedział że wróci w weekend, jak będziesz w domu - powiedziała uśmiechając się do mnie - Nie mogę uwierzyć że to wszystko prawda. Jesteś czarownicą! - wykrzyknęła, przytulając mnie po raz kolejny. Moja mama, tak jak ja, była zagorzałą fanką serii o Harrym Potterze. Uśmiechnęłam się krzywo, nie do końca wierząc - Co jest? Nie cieszysz się? - zapytała mama, widząc moją minę. 
- No... Ale to przecież nie może być prawda. - Wtedy do głowy przyszedł mi inny, najbardziej prawdopodobny pomysł - To jest żart! Dobrze wiesz, że moim największym marzeniem było dostać list z Hogwartu i być czarownicą i żeby Harry Potter był prawdziwy i teraz to tak perfidnie wykorzystujesz dla własnej rozrywki! Nienawidzę cię! - Krzyknęłam i wbiegłam po schodach do mojego pokoju, trzaskając drzwiami.
- Emerald! - Usłyszałam jak mama woła moje imię, oraz cichy płacz dziecka z pokoju obok. Świetnie. Obudziłam Ruby. Moja trzyletnia siostra zanosiła się płaczem, a mi także po policzkach zaczęły spływać łzy. Rzuciłam się na łóżko i wtuliłam twarz w poduszkę. W ręce dalej trzymałam kopertę z listem. Drżącymi dłońmi otworzyłam ostrożnie kopertę i wyciągnęłam z niej jedną kartkę. Znałam treść na pamięć, ale każde słowo oglądałam bardzo uważnie. Było dokładnie tak jak w książce. Dokładnie tako sam list, jaki dostał Harry, z tą różnicą, że zamiast "Szanowny Panie Potter", za górze widniało "Szanowna Panno Waterstone". Siedziałam chwilę w bezruchu, a potem podarłam wszystko na drobne kawałeczki i rzuciłam na podłogę. Nie będę się odzywać do rodziców. Już nigdy! 

* * *

Obietnicy jaką sobie złożyłam, dotrzymałam. Aż przez trzy dni. Do momentu, w którym progi naszego domu przekroczył człowiek, dwa razy większy niż przeciętni ludzie. Z wyglądu nie przypominał Robbiego Coltrane'a, aktora który wdał się w jego rolę w filmach, ale był dokładnie taki, jakiego go sobie wyobrażałam, czytając książki. Prawdziwy Hagrid miał surowy wyraz twarzy; gdybym nie wiedziała kim jest, zapewne bym się przestraszyła. Jego owłosienie było o wiele bujniejsze i bardziej potargane niż te pokazane w filmach. I był ogromny! O wiele większy niż filmowy Hagrid. Zwłaszcza w porównaniu ze mną. Chociaż mam jedenaście lat, wyglądam na siedem, a olbrzymowi ledwie sięgałam do kolana. I choć nasz dom miał bardzo wysoki sufit, Hagrid musiał się schylać, by nie uderzać o niego głową.
- Emerald Waterstone, jeśli żem nie pomylił domów? - zapytał, a ja pokiwałam entuzjastycznie głową i bezgłośnie przeprosiłam rodziców, za to że im nie wierzyłam i się do niech nie odzywałam - Ja jestem Rubeus Hagrid...
- Strażnik kluczy i gajowy w Hogwarcie! - dokończyłam za niego.
- Dokładnie! - przytaknął i kontynuował - Jestem tutaj żeby ci wszystko wytłumaczyć i zabrać cię z twoja rodzina na zakupy na...
- Ulicę Pokątną - znowu weszłam mu w słowo - Ja już wszystko wiem o Hogwarcie i co potrzebuję i jak się dostać na peron i wszystko! Możemy już iść na Pokątną?
- Emerald, daj panu odpocząć - powiedziała moja mama pokazując Hagridowi gestem, żeby usiadł na kanapie - Napiłbyś się może czegoś? 
- Herbatkę? Chociaż... Coś mocniejszego, jeśli można? - zapytał z błyskiem w oku. Mój tata jest ogromnym smakoszem whiskey, więc zaproponował dwunastoletnią "Dalmore", czy coś takiego. Byłam zbyt podekscytowana, żeby słuchać jak mój tata gada o whiskey. Przebierałam niecierpliwie nogami, a moja siostra, która stała obok mnie, robiła dokładnie to samo i patrzyła na olbrzyma z mieszaniną strachu i ciekawości. On z kolei delektował się złocistym płynem i rozmawiał z moimi rodzicami, o przeliczaniu pieniędzy czarodziejów, na pieniądze mugoli. Dowiedziałam się, że Galeon kosztuje £3.46. W końcu, po czasie który wydawał się wiecznością Hagrid wstał.
- No, aleś my się tu zasiedzieli! - zagrzmiał - Trza ruszać, chyba że chcecie żeby nam wszystkie sklepy zamknęli! - Gdy tylko to powiedział pobiegłam do przedpokoju, by założyć buty, a wszyscy podążyli za mną.
- Emie, ubierz kurtkę - poleciła mama. 
- Mamo, ciepło jest... 
- Piętnaście stopni to nie ciepło, zresztą, jest marzec, pogoda się może zmienić - ze zrezygnowaniem wzięłam pierwszą kurtkę z brzegu i niedbale zarzuciłam ją sobie na ramiona. 
- Emerald! - wrzasnął Hagrid i uderzył się w czoło ogromna łapą. Podskoczyłam ze strachu - Masz swój list? - zapytał łagodnie. Ups... Poczułam że robi mi się gorąco w policzki i spuściłam głowę. 
- Ale po co mi on? Już go przeczytałam i wiem o co chodzi i...
- A listę zakupów znasz na pamięć? - zapytał. Odetchnęłam, szczęśliwa, że nie jest to aż takie ważne. Oczywiście że znam listę zakupów na pamięć!
- Tak! Znam! - Powiedziałam.
- A bilet też wyrzuciłaś? - Hagrid popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Co!? To bilet był w liście!?
- Ale... Ja... Bo... - zaczęłam się jąkać. No i co ja mam teraz zrobić? Muszę się przyznać... - Ja myślałam że to jest żart i że to nie jest na prawdę i się trochę zdenerwowałam i... Ja... Podarłam ten list. I wszystko co w nim było. Przepraszam. - Gdy to powiedziałam, sądziłam że Hagrid się zdenerwuje, będzie krzyczał albo, że powie, że nie mogę iść do Hogwartu bez biletu. Ale on się tylko zaśmiał. 
- Nie ma co przepraszać. Odkąd Rowling wydała pierwszą książkę, prawie każdy, od mugoli, tak robi. Profesor McGonagall mi zawsze każe więcej trzymać - mówiąc to, wyciągnął zza pazuchy list i mi go podał. Dokładnie taki sam jak poprzedni, tylko trochę bardziej pomięty. 
- Dziękuję! - powiedziałam z wdzięcznością. Wyszliśmy wreszcie z domu i po nieudolnej próbie wciśnięcia Hagrida do naszego samochodu, postanowiliśmy pójść pieszo do stacji pociągowej i właśnie pociągiem pojechać do Londynu.