wtorek, 19 lutego 2013

Rozdzial 2

Notka miała być wczoraj, ale ktoś, Alex, mnie porwał i wstawić nie mogłam. Postanowiłam dawać notki co dwa tygodnie w poniedziałki, ale ta przez kogoś, Alex, jest we wtorek. :( Mój plan zawiódł :( I w ogóle, to dzięki za te wszystkie komentarze! Na prawdę nie spodziewałam się, że będzie ich aż tyle! O.o A teraz zapraszam do czytania, mam nadzieję, że się spodoba. :) 

 A właśnie, imię Marii, to bardziej takie Marrija niż Maria :D Tak tylko mówię, żeby nie było nieporozumień. 

~***~

Powoli weszłam do zielarni, a gdy zobaczyłam naszego profesora spuściłam głowę, by zakryć rumieniec, który wstąpił na moje policzki. Nauczyciel uśmiechnął się do mnie rozbawiony.
- Dzień dobry - mruknęłam zawstydzona i podeszłam do mojego miejsca. Minął już prawie tydzień od naszego pierwszego spotkania, a ja nadal czuję się trochę upokorzona, gdy na niego patrzę. Profesor Longbottom uważał moja pierwotną ekscytacje jego osobą za bardzo zabawną, ale według mnie to było po prostu głupie. 

~Pierwsza lekcja zielarstwa~

Szlam w podskokach do zielarni. Naszym nowym nauczycielem będzie Neville Longbottom! Był jednym z moich ulubionych bahaterów z książki, nie mogę uwierzyć że go poznam. W prawdziwym życiu!
- Emerald, uspokój się! – zaśmiała się Max – Czym ty się tak podniecasz? Nauczyciel jak każdy inny.
- Nie prawda! To jest Neville Longbottom – zaakcentowałam jego imię. Czym się tak podniecam? Pff, jakby ona miała poznać bohatera z ulubionej książki, też by się tak podniecała.
- Wiesz, jeszcze bym zrozumiała jakby był jakiś przystojny. Ale to jest Longbottom! Widziałaś go na uczcie powitalnej? – zapytała z uniesiona brwią. No tak. Neville zbyt piękny nie był. Aktor który go grał w filmach, owszem. Ale nasz profesor, był niski, pulchny i miał troszeczkę krzywą twarz. Ale mniejsza z tym… Nie ważne przecież jak ktoś wygląda, tylko kim jest. A to jest Neville Longbottom!
- Ty tego nigdy nie zrozumiesz – powiedziałam sceptycznie i znowu zaczęłam skakać. W końcu doszłyśmy do zielarni numer 6. Byłyśmy trochę spóźnione, ponieważ ktoś, Maxine, musiał pójść do łazienki, żeby sobie włoski poprawić. Większość klasy już była na miejscu. Max otworzyła drzwi i weszła do środka, a ja za nią. Gdy tylko zobaczyłam nauczyciela, przestałam panować nad sobą. Emocje całkowicie przejęły kontrolę nad moim ciałem, nie myślałam racjonalnie. Właśnie miałam bliżej poznać człowieka o którym czytałam w dzieciństwie. Podbiegłam do niego, krzycząc jego imię i go… Przytuliłam. Cala klasa zaczęła się śmiać, a zdezorientowany nauczyciel stał i zaczął się trochę jąkać. Dopiero po chwili doszło to mnie, co właśnie zrobiłam. Puściłam go i zaczęłam się rumienić. Profesor Longbottom patrzył na mnie zdziwiony, Gryfoni i Krkukoni zanosili się śmiechem, a ja, z czerwoną jak burak twarzą wycofałam się do swojego miejsca, koło Max.
- Emie… Co to miało być? – zapytała brunetka, chichocząc.
- Nie wiem – wyjąkałam. Boże, co ja zrobiłam!? Po 'kiego grzyba ja go przytuliłam!? Jak ja teraz będę mogła siedzieć spokojnie na zielarstwie?! Szkarłat z mojej twarzy nie schodził, a gdy Profesor wyczytał moje imię z listy obecności, zrobił się jeszcze bardziej intensywny. Przez całą lekcję nie odezwałam się słowem, chociaż na większość pytań znałam odpowiedz. Stałam tylko przy mojej donicy z kłaposkrzekami starając się je uspokoić. 
   
~***~

Rozmawiałam z Max i starałam się o tym nie myśleć, co było deczko trudne, zważając na śmiech mojej przyjaciółki, dotyczący moich czerwonych policzków.  Profesor Longbottom zaczął uczyć, a ja pochłaniałam każde jego słowo. Nie dlatego że to był on (chociaż muszę powiedzieć, że to było jednym z czynników), po prostu bardzo mnie interesuje zielarstwo, chociaż wolę eliksiry. 

~***~

Nie mogłam się doczekać, aż lekcje się wreszcie skończą, dzisiaj piątek, pierwszy piątek w tym roku, a to oznacza wieczorek dziewczęcy w dormitorium! Co roku tak robiłyśmy, żeby obgadać wszystkie ważne dla nas rzeczy. Czyli chłopacy, ciuchy, chłopacy, włosy, chłopacy, wakacje, chłopacy, szkoła. No i oczywiście chłopacy. Nigdy nie rozumiałam dlaczego nastolatki tak bardzo interesują się płcią przeciwną, ale to chyba po prostu coś czego nie da się zmienić. Oczywiście, nie próbuję przez to powiedzieć, że faceci nie odgrywają żadnej roli w moim życiu, po prostu sądzę, że... Sama nie wiem. Co za dużo to nie zdrowo. To nie zmieni faktu, że babski wieczór, był jednym z najlepszych wydarzeń w tygodniu.
Siedziałam na transmutacji i słuchałam mętnego głosu profesor Gillies, gdy ta opowiadała, po raz kolejny o SUMach i o tym jakie są one ważne w naszej przyszłości, jako prawowici czarodzieje. Już mi się rzygać od tego chce. Codziennie, około pięć razy, od tygodnia, słyszę dokładnie to samo. A do egzaminów został jeszcze cały rok! Ci nauczyciele powariowali, ale cóż zrobić?
- Hej Emerald, jak myślisz, ile razy jeszcze będą nam o tym mówić? - zapytała znudzona Max. 
- Właśnie miałam mówić to samo - zaśmiałam się. My chyba na serio potrafimy komunikować się telepatycznie. Ale by była frajda, gdybyśmy tak umiały. Mogłybyśmy ze sobą rozmawiać na lekcjach, a żaden nauczyciel by nie wiedział. I w tłumie, o naszych prywatnych rzeczach, a nikt by nie słyszał. A może jest taka możliwość? Nigdy się za bardzo nie interesowałam ligilimencją, może da się tak przesyłać informacje? Voldemort to robił. Przecież w ostatniej części gadał do wszystkich... No ale książka była trochę naciągana. Trzeba poczytać.
- Emie! - ocknęłam się i zobaczyłam jak Max machała mi ręką przed oczami. 
- O co chodzi? - zapytałam zdezorientowana. 
- Już koniec lekcji, możemy iść - powiedziała, kręcąc głową. Często się tak zawieszałam w myślach, powinna się już przyzwyczaić. 
- Serio? Strasznie szybko przeleciała! Co teraz mamy? - zapytałam, wstawiwszy z miejsca. Powędrowałam do wyjścia za moją przyjaciółką. 
- Przerwę. 
- Ooo! Jak fajnie! - powiedziałam. Trzeba Teddy'ego zmusić, żeby nam powiedział gdzie jest kuchnia, w pociągu mówił, że wie. Prowiant na naszą małą imprezkę się załatwi, będzie jeszcze lepiej. Gdy doszłyśmy do wielkiej sali, nasi przyjaciele jak zawsze siedzieli na końcu stołu Puchonów. Czasami żałuję, że nie jesteśmy wszyscy w jednym domu, ale jakby tak było, to by było nudno. My jesteśmy chyba jedyną grupą w szkole, z mieszanych domów i bardzo dobrze się z tym czuję. Zresztą, my możemy zawsze wchodzić do pokoju wspólnego Puchonów, a oni do nas, więc nie ma problemu. Usiadłam z jednej strony Lupina, Max z drugiej i zrobiłyśmy do niego maślane oczka. 
- Teddy... Wiesz, że my cię tak bardzo kochamy? - powiedziała brunetka. 
- Taaaaaak, bardzo - pokazałam rękami jak bardzo go kochamy, na co on się tylko zaśmiał. 
- A czego chcecie? - zapytał z uśmiechem. Zrobiłyśmy oburzone miny.
- Czy nie możemy normalnie okazywać uczuć, bez bycia oskarżanym o żerowaniu na ludziach, dla własnych zysków? - zaptyałam, a Max pokiwała głową.
- Właśnie! Czemu zawsze myślisz, że coś od ciebie chcemy? - dodała.
- Ranisz! - zakończyłam rozmowę odwracając ostentacyjnie głowę. Marc i Tulip się zaśmiali. 
- Nie no - zaprzeczył Ted - Jak nic nie chcecie, to bardzo miło. 
- A ty nas kochasz? - zapytała Max. 
- Taak... - Lupin zawahał się z odpowiedzią 
- A zaprowadzisz nas do kuchni po lekcjach? - zapytałam. Chłopak przewrócił oczami. 
- Ahh, więc o to chodzi! - powiedział - No spo... - Teddy już chciał się zgodzić, ale Marcus mu przerwał. 
- Nie, nie, czekaj! - Popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem, a on tylko wyszczerzył zęby - A co z tego będzie miał? - Westchnęłam. 
- A nie może tego zrobić bezinteresownie? Jak to robią przyjaciele - powiedziała Maxine, z naciskiem na ostatnie słowo. 
- A wy nie możecie bezinteresownie powiedzieć coś miłego? 
- Dobra wygrałeś - powiedziałam, zanim Max zdążyła się odezwać. Nie chcę żadnej kłótni, a mina dziewczyna, właśnie na to wskazywała - Teddy, co chcesz w zamian?
- A po co chcesz iść do kuchni? 
- Robimy sobie babski wieczór w naszym dormitorium - powiedziałam, uśmiechając się do niego. Marc popatrzył na niego znacząco, a Ted kiwnął głową.
- W takim razie, masz nas też wpuścić - wyszczerzył zęby i przybił piątkę z Marcusem.
- O nie nie niee! - Max pokręciła głową. Tulip i ja jej zawtórowałyśmy. 
- Nie słyszałeś, że to babski wieczór? - zapytała ruda.
- No to zaprosi się jeszcze chłopaków z Gryffindoru, i będzie normalna impreza! - powiedział Marc. 
- Chłopacy nie mogą wchodzić do dormitorium dziewczyn - powiedziałam. Nie chcę ich tam! Pierwszy piątek w roku, a oni chcą nam zabrać nasz wieczorek!
- To zrobimy u chłopaków.
- Albo u nas. 
- NIE! - krzyknęłyśmy wszystkie naraz. 
- To nie będziecie miały żarcia - zironizował Marc. Jak ja go czasami nie lubię! czemu my się w ogóle z nim przyjaźnimy?!
- Cztery lata wytrzymałyśmy, to teraz też się nam nic nie stanie! - krzyknęła Tulip i założyła ręce pod piersiami. Przez chwilę siedzieliśmy wszyscy w ciszy, aż w końcu została ona przerwana przez moje współlokatorki. 
- To jak, wiecie już jak załatwić prowiant? - zapytała Abbie. 
- Nie, bo te solidarystyczne świnie - powiedziała Max, wskazując na Marca i Teda - nie chcą nam powiedzieć!
- I chcą się wprosić na imprezę! - dodała Tulip. 
- To w czym problem? - zapytała Maria - Niech przyjdą, im więcej, tym weselej! - Czy ta dziewczyna się słyszy?! To nie ma być jakaś... Nie wiadomo jaka impreza, tylko wieczór babski! Gdzie mieliśmy gadać o babskich rzeczach! 
- Ale... Ale to jest nasz pierwszy piątkowy wieczór w tym roku! Tradycja!! - krzyknęłam
- Przecież możemy to za tydzień zrobić, nic wielkiego się nie stanie - zaśmiała się Abbie, a Juno i Marie jej przytaknęły.
- Tak! - krzyknął triumfalnie Marcus i po raz kolejny przybił piątkę z Tedem. 
- I zaproście jeszcze chłopaków z Gryffindoru - niebieskowłosy uśmiechnął się zwycięsko. No to szykuje się impreza... Nie żebym narzekała, ale moglibyśmy ją jutro zrobić, a nasz piątek zostawić w spokoju.

~***~

Tyle na dzisiaj! Wiem, że strasznie krótka, ale taka już jest. Nie mam żadnego wytłumaczenia.  Chciałam jeszcze tutaj opisać imprezkę, ale już czasu nie miałam. 
Komentujcie, proszę!!! To mi pomaga, bardzo bardzo! 
aiudhasyhdashdad
~Lexie :)